Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/135

Ta strona została uwierzytelniona.

polskiéj, biedna kobieta pasować się musiała z sobą nim odzyskała dość siły do dalszéj, ciężkiéj pracy. Trzeba było, musiała powrócić do obrzydłych dawnych stosunków, do kajdan plugawéj niewoli, aby kosztem poniżenia własnego ulżyć losu Juliuszowi, trzeba się było uśmiechać z rozdartém sercem i wdzięczyć do katów.
Był to niestety, teraz jedyny sposób ratowania nieszczęśliwego. Na bladą i wynędzniałą twarz jéj wystąpił kupny rumieniec, bo potrzebowała być piękną — piękność była narzędziem jéj nieszczęśliwego rzemiosła. Otworzyła znowu drzwi mnogim dawnym swym wielbicielom stołecznym, przybyszom znudzonym Warszawą, dla których piękne lice znane z Petersburga, było wielce pożądaném, a poufała rozmowa z piękną kobietą, którą poczytywano za gorliwą Moskiewkę — nader miłą.
Aby się dowiedzieć czegoś i coś przedsięwziąć, nie godziło się zdradzić niczém swojego wewnętrznego bolu. Marya uśmiechała się, potakiwała, przeklinała nawet Polaków i Polskę...
Ale jakże zmienionymi znalazła tych ludzi, których przed niedawnemi jeszcze czasy znała jako bezduszne, zastygłe stworzenia!! Jedno słowo czy nieopatrznie czy podobno rozmyślnie z góry rzu-