Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/148

Ta strona została uwierzytelniona.

— I powracacie, spodziewam się, z dobremi wieściami? zapytał stary spokojnie.
— Nie będę przed wami kłamał, odparł młody człowiek, powstanie się szerzy, kraj się niby rusza, ale w ogóle widzi każdy i czuje że źle jest.
— Wiedziałem dawno że dobrze być nie może, rzekł stary — rozpoczęliście walkę nie będąc do niéj gotowi, poszła jedna klasa a nie naród cały... bo cały naród nie stanął na wysokości tego boju o śmierć lub życie. Szlachta zgrzybiała, lud nie dojrzał, macie to co jest w środku a tego mało. — Uwielbiam garść wybrańców, ale cóż ta zdoła uczynić? chyba umrzeć.
— Niestety! możeście mieli szłuszność, westchnął Władysław, nie rewolucyi nam było potrzeba ale narodowego powstania potężnego, a tego podobno mieć nie będziemy, mimo największych starań. — Lud poczciwy jest ale zimny, szlachta zacna jest ale po większéj części rozpieszczona... w środku została garść ludzi gorących, niestety — ani umysłem ani sercem nie równych... olbrzymy i pigmeje...
Jeremi pokiwał głową.
— Tak, rzekł, to co poszło heroicznie na męczeństwo i to co życia nie ceniło, bo niewiele téż