ono było warte. — Czemużecie mnie nie słuchali, dodał, nie broni ale cnoty nam było potrzeba wiele a wiele, więcéj niż jéj mają nieprzyjaciele nasi... I nie należało używać do walki świętéj tych środków jakich oni używają do świętokradzkiéj, ale wielkich a prostych i czystych... Nie spiskować nam należało ale głośno prawdę wyznawać... Ale to... wy powiecie, stare i oklepane rzeczy.
— Nadludzkiemi wysiłkami dźwigamy się, szepnął smutnie Władysław, ale rozpacz ogarnie serca tych co jeszcze są żywi, już dziś widać że rozpadniemy się w ruinę straszną. Straciliśmy co było kwiatu, co było świętości, wyboru... to co przez ten przetak śmierci nie przeleciało jeszcze, coraz mniéj warte, z każdym dniem większy brak ludzi.
— To wszystko dawało się przewidzieć...
— No — ale bądź co bądź, rzekł Władysław, potrzeba dotrwać do ostatka — cofać się dziś i niepodobna i niegodziwa. Przychodzę do was w imieniu kraju wezwać do poświęcenia i pracy.
Jeremi zdziwiony poruszył się żywo.
— Mnie? zapytał, mnie? człowieka bez wiary? mnie com na innéj wcale drodze chciał szukać zbawienia ojczyzny, mnie któregoście ogłosili za nieprzyjaciela kraju?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/149
Ta strona została uwierzytelniona.