Do książek, do trudu, do nauki, do życia w siermiędze i o rażowym chlebie mości panowie... a nie do téj roboty...
Władzio zapłonął i zadrzał znowu.
— Nielitościwy jesteś, rzekł, Jeremiaszu stary.
— A wy chcecie litościwych i pobłażających? litością i cacaniem waszych słabostek nie zrobi się nic, oślepniecie gorzéj.
— Czegoż od nas chcecie? czego? spytał młody...
— Do ołtarza ofiary trzeba iść ludziom czystym, świętym, obleczonym w szaty białe, obmytym, wykąpanym w wodzie życiodawczéj... do ofiarnictwa za ojczyznę potrzeba kapłanów, wyście co najwięcéj, chłopcy do trybularzy...
— Stary jesteś i zgniły, człowiecze, krzyknął Władysław, patrzysz na świat oczyma zaropiałemi, sercem zastygłem, piersią wydychaną... zdaje ci się żeś sam jeden wielki...
— Mylisz się, rzekł spokojnie Jeremi, jam najmniejszy.. i dla tego, że się czuję karłem, nie rwę się do pracy olbrzymiéj...
— Myślicie że nas to ostudzi? mówił porywczo Władysław, o! bynajmniéj...
— O tém wiedziałem z góry! ruszając ramionami szepnął Jeremi.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/15
Ta strona została uwierzytelniona.