Podniósł oczy w niebo i dodał ze łzami prawie:
— Garść naszych rozproszeńców żebrać będzie powietrza i wody a narody jéj odmówią... Będziemy Hiobem ludów, Łazarzem uczty bogacza... odwrócą się od nas przyjaciele i rodzina.
— Na Boga! nie wróżcie tak straszliwie, ozwał się Władysław, miałażby ludzkość upaść tak nizko...
— Nizko! nizko! niżéj jeszcze... powiedzieć to można, przerwał stary — możnaż się czego lepszego spodziewać po społeczności przegniłéj rozpustą, nie mającéj w nie wiary, spekulującéj choćby na truciznie w Chinach, sprzątającéj tysiące aby jednéj ambicyi zrobić miejsce, opłakującéj niedostatek bawełny i handlu więcéj niż stratę prawdy i dróg światłości? Cóż to jest, dzisiejszy świat i społeczność? zgnilizna... nawóz pod zasiew przyszłości... Potrzebaby nowego Chrystusa, nowych Apostołów i nowéj Golgoty i Krzyża i rzeki krwi na obmycie nas z tego błota! Jesteścież wy lepsi od innych? Nie wierzycież w te same siły, nie idziecie temi samemi drogami? nie zapieracież się w czynie tych samych prawd? żyjecież surowiéj? czyścijszeż są szaty wasze od ich sukien zbryzganych w kałuży?
Świat dojdzie zapewne do ostateczności, do za-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/153
Ta strona została uwierzytelniona.