Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/161

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ty! brat! nie, nie! to być nie może, zawołała, jestem ci posłuszną.
— Siadaj! odpowiedział rzemieślnik głosem gburowatym, w którym się przebijało wzruszenie, — jedźmy...
Nie posłyszała Marya co powiedział woźnicy, ale doróżkarz ruszył spiesznie małemi uliczkami, a z szyi odjęta chustka czarna posłużyła mężczyznie do zawiązania jéj oczów. Biło jéj gwałtownie serce, ale milczała nie pytając już o nic; zdawało jéj się, że w ciężkim oddechu brata czuć było niezwyczajne poruszenie; nie śmiała go badać, znając nadto by się przekonać spodziewała. Doróżka krążyła dosyć długo, aż nareszcie zatrzymała się, brat wyskoczył pierwszy, podał jéj rękę, wprowadził na wschody, i tu dopiero oczy rozwiązał. Znajdowali się w sieni wspaniałego domu, oświeconéj jasno ale pustéj i po kamiennych wschodach przysłanych dywanami weszli na pierwsze piętro. Ten zbytek zdziwił Maryą... Spodziewała się po tajemniczém obejściu brata jakiegoś miejsca skrytego... lochu lub kryjówki, gdy drzwi się otwarły i znalazła się sama jedna w bardzo poważnie i smakownie urządzonym salonie... Jedna lampa, paląca się w kątku na marmurowéj kolumnie, oświecała ciemno-