nie zniżę do tłumaczenia, bo chcę umrzeć, powtarzam wam tylko raz jeszcze, na Chrystusa wam przysięgam... dam za niego życie... kocham go... staram się ocalić... a ludzie śmią...
I znowu płakać zaczęła, wszyscy milczeli...
— Wiecież o tem, że on sam... on nawet... posądza was, szepnął mężczyzna drugi.
Marya krzyknęła straszliwie i nagle jakby na pół przeciął się głos w jéj piersi, porwała się obłąkana.
— Jeżeli tak... wiedźcie mnie na stracenie! nie mam już po co żyć — a! Boże, on mnie nie kochał — on mnie nie kochał!
I te tylko wyrazy powtarzała na pół nieprzytomna. — Sędziowie patrzali po sobie, głuche milczenie panowało w salonie, gdy powolnie wsunął się ktoś do sali, szepnął coś na ucho starszemu, pokazał papier i wyszedł.
— Dziwny traf, odezwał się poważnie, powoli sąsiad Maryi, uspokój się pani, oto mam w ręku dowód, żeś pani niegodnie, niesłusznie posądzoną została... Przebacz... w takich czasach... w tych niebezpieczeństwach... przy takim braku ludzi.
Marya podniosła głowę obojętna i skinęła ręką.
— A! co to dla mnie znaczy! rzekła, on! on
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/165
Ta strona została uwierzytelniona.