Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/173

Ta strona została uwierzytelniona.



Z bijącém od niepokoju sercem Marya przebywała drogę do stolicy, wśród któréj już dziwne nastręczały się jéj widoki: spotykała co chwila więźniów skutych, gnanych pieszo i więźniów w wagonach... popalone sioła, rozwścieklonych i pijanych wieśniaków, szalejących urzędników, tłumy bez imienia jak ptastwo żarłoczne spieszące do Polski na żerowisko. Ziemia ta dana im była w nagrodę wierności na łup przez cara. Widziała żołnierzy urągających się oficerom, którzy ramionami zżymając milczeli, słowem wszystkie oznaki tego stanu rewolucyjnego do którego ucieka się rząd słaby, gdy z klasą oświeceńszą przejednać się nie może, i zaufać jéj nie śmie. Te siły zwierzęce wywołane ze dna społeczeństwa grały szalonym chórem zniszczenia. Biada narodowi który takich środków w obronie swéj używać musi, cóż lepiéj słabość jego wydać może?