Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/175

Ta strona została uwierzytelniona.

Po drodze kilka razy spotkała jeńcców polskich, na których patrzeć jak na dzikiego zwierza lud się zbiegał z okrzykami, przeklęstwy, rzucaniem kamieni, plwaniem i urągowiskiem. Postacie tych nowych męczenników były smutne ale godności pełne — czuli oni że szli na Golgothę, że im pod ciężarem tego krzyża upadać nie było wolno. Surowe ich i chłodne twarze obudzały tém większą wściekłość w Moskalach, oni pragnęli w nich dojrzeć znękanie, spodlenie, upadek, a męztwo milczące urągało się ich katowstwu. Starsi wygnańcy co nie wiedzieli czy kiedy jeszcze ojczyznę zobaczą byli smutni, młodzież wesoła nawet i butna chwilami, ale jedni i drudzy w kajdanach wyglądali na zwyciężców, gdy tryumfatorowie do pijanych katów byli podobni.
W dziejach świata od czasów prześladowania chrześcian w pierwszych wiekach, nie ma takiego jak ten obrazu.
Dwakroć sto tysięcy ludzi, kwiat narodu wyrwany z téj ziemi która była jego dziedzictwem, starcy, kapłani, dzieci, kobiety, wszystko to pędzone, gnane, sieczone, jęczące po lazaretach, dane na ręce dziczy pijanéj, bezdusznéj i podżeganéj do okrucieństwa, a karanéj za najmniejszą oznakę współ-