Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/178

Ta strona została uwierzytelniona.

na kolei na kogoś innego z przyjaciół, ale tamten nie przybył, a stara znajoma wielce mu była miłą.
— Marya Agathonówna! kogoż ja widzę! ciebie! w stolicy Piotrowéj! o cudo! To dla mnie szczęście...
Alexander Alexandrowicz miał twarz rozpromienioną, był szczczęśliwy, zwycięzki, jaśniejący, prawie piękny, gdyby zwiędłe oblicze podobnego służalca chytrego, żywiącego się kłamstwem jak krucy ścierwem, kiedykolwiek w blask chwilowéj urody przyodziać się mogło...
Marya nie bardzo była rada temu spotkaniu, ale Artemjew nie chciał jéj odstąpić i zarzucał pytaniami.
— Jedziecie z Warszawy! powiecie mi co słychać w Warszawie! a no! dobrze! paradnie idzie wszystko, nieprawdaż... Rewolucya! rewolucya! poczciwe ludziska posłuchali nas jakby myśl naszą odgadli... teraz jeszcze komedyą zgra Europa... a my...
Tu przerwał ukąsiwszy się za język.
— Przyznam się, dodał żywo, przyszedłem tu trochę w nadziei spotkania się z poczciwym Nikiforem, który miał przybyć z papierami, a razem... razem trochę z projektem podpomożenia poczciwym