Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/180

Ta strona została uwierzytelniona.

jak? no! to czas pokaże... ale wy tego nie zrozumiecie... i możecie się zlęknąć, uciekajcież póki czas jeszcze, bo tu się dopiero orgia rozpocznie gdy ich z wagonów wysadzać będą... Hura! dla naszych, świst i śmiech z nich!
Marya wymknęła się coprędzéj nie będąc ciekawą sceny, których się już dosyć napatrzyła po drodze... twarz jéj paliła, serce biło zgrozą; Artemjew pozostał rozstawując kupkami swych ludzi i wydając po cichu rozkazy. Tłum podpiły z dzikiemi twarzami, stał jakby oczekując na hasło.
Siadała już do powozu, gdy okrzyk dziki obił się o jéj uszy i rozległ szeroko... smutnie zadźwięczał on w duszach wszystkich uczciwych ludzi... Był to jeden z tych głosów stypy moskiewskiéj, jakie od roku bujają po bezludném państwie, wywoływane stołecznemi hałasami!! Bógdajby nie stał się on hasłem innych wykrzyków, które tych, co się niemi cieszyli, ścigać kiedyś będą.