Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/187

Ta strona została uwierzytelniona.

rała, ale i to w części poszło jak stary wyjechał nie chcąc nawet wszystkich długów popłacić. — Więc wystaw sobie całego majątku jeźli zbiorę trzy tysiące to najwięcéj! Myślałam z początku że ten dudek blondyn, ładny a bogaty, z gwardyi, Stefan Iwanowicz, który mi się dawno przypochlebiał, weźnie mnie do siebie... i możeby był to zrobił, ale dla téj małéj się zawahał. No cóż robić? Sasza dobre człeczysko, tylko że nędza i bieda! Musiałam się przenieść do mniejszego mieszkania... o koniach i karecie ani myśleć — ludzi poodprawiałam. Ty wiesz jak ludzie człowieka widzą w nieszczęściu, to go opuszczą wszyscy, połowa moich dawnych znajomych — nie poznaje na ulicy Amelii Piotrównéj.
I rozpłakała się gorzko, mała córeczka, rozpieszczone dziecię, niespokojnie przybiegła do matki.
— Nie frasujcie się Amelio kochana, odpowiedziała Marya, jeszcze twój los jest do zazdrości dla innych.
— Ale czy to ja się takiego niegdyś spodziewałam! zawołała gospodyni łamiąc ręce. Jenerał miał się już ze mną żenić, obiecywał, powinien był dla dziecka jeźli nie dla mnie; teraz już i mowy o tém niema. Stary, siwy, schorowany, począł słyszę sobie czernić włosy — wąsy to i dawniéj sma-