Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/197

Ta strona została uwierzytelniona.

kojnie przez ulicę przejść nie dają... każdy Rosyanin wychodząc z domu, musi się przygotować jak na śmierć.
Marya uśmiechnęła się dziwnie, bystrym rzutem oka zmierzywszy ją minister odgadł jéj myśl... Było to jego szczególnym talentem, że w ludziach czytał jak w otwartéj księdze... Jedném tém spojrzeniem zrozumiał kobietę, cel jéj podróży, powód przybycia do siebie. Jeszcze nie wymówiła słowa, już się miał na baczności.
— Lwie Pawłowiczu, odezwała się po chwili biorąc go za rękę, jeżli macie cokolwiek... no... może nie przyjaźni ale choć pamięci dla dawnéj a dobréj przyjaciółki, proszę was naznaczcie mi jaką swobodniejszą godzinę... Mam do pomówienia z wami i prośbę do was wielką...
— A czyżbyście mi teraz zaraz powiedzieć nie mogli co was do mnie sprowadza?
Marya zakłopotała się...
— A! bo to trochę długie... a na was czekają... tłum taki, boję się... zabiorę wam zbyt wiele czasu...
— Ażeby nie odkładać, rzekł grzecznie minister, żeby was nie trudzić, w pół godziny odprawię wszystkich, przejdźcie do małego saloniku, znaj-