Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/198

Ta strona została uwierzytelniona.

dziecie tam książki na stole... ja do was powrócę w prędce... Lepiéj żebyśmy się zaraz rozmówili, ja czasu teraz mam mało i nie chcę żebyście czekali...
To mówiąc wprowadził ją do salonu, skłonił się, a sam wyszedł przyjmować prośby i ustne podania.
Z tego wstępu nie najlepiéj już sobie mogła wróżyć Marya, widocznie chciał się jéj pozbyć od razu, serce jéj bić zaczęło... o! zmieniły się czasy! Siadła w fotelu, chwyciła jakiś angielski album, który zaczęła przerzucać nie wiedząc nawet na co patrzyła i czekała niecierpliwie powrotu Lwa Pawłowicza, rozmyślając tylko jak obrócić rozmowę...
Przyjęcie było uprzejme, poufałe, ale nie można się niém było łudzić, człowiek dawny zmienił się w nową istotę, z podwładnego na panującego.
Po półgodzinnych marzeniach, drzwi się otworzyły nagle, minister wszedł szybko, przysunął sobie fotel i usiadł naprzeciw niéj.
— No, teraz jestem wolny, rzekł, mówcie, proszę, słucham was z uwagą, jestem na wasze rozkazy.
— Ale naprzód, spytała drżąca kobieta, powiedzcie mi dawny przyjacielu, jesteście wy dla