Zerwał się stary i począł ją znowu po rękach całować, a Maryi łza także stoczyła się z powiek... mówiło do niéj uczucie prawdziwe.
— Coś wy Maryo Agathonówno, jakoś biedno i mizernie mi wyglądacie! rzekł po chwili kupiec... co to wam takiego! mówcie no! czyście nie chorzy... znam takiego znachora...
Amelia nie chcąc przeszkadzać rozmowie wstała.
— Otoż, rzekła szybko, czy chcecie czy nie, ja was na teatr poprowadzę dziś, zajadę po was — Sasza zamówił karetę, tylko bądźcie gotowi.
I wybiegła szybko...
Stary kupiec który był powstał w czasie pożegnania, usiadł przy Maryi poufaléj gdy zostali sami.
— Maryo Agathonówno, rzekł powoli wpatrując się jéj w oczy, ja widzę po waszéj twarzy, że wy cierpicie mocno... Wam się jakieś przydarzyło nieszczęście. — Zlitowaliście się wy kiedyś nad mojemi łzami, podzieliliście się nieszczęściem mojém, zróbcież mi tę łaskę niegodnemu, zróbcie mi tę cześć żebym ja choć wiedział co was boli. Małym robakiem jestem ale wiernym wam i może od drugich wdzięczniejszym.
— Na cóż się wam przyda, Prokopie Wasiliewiczu, wiedzieć co mnie boli, gdy wy mi żadnéj
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/216
Ta strona została uwierzytelniona.