Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/218

Ta strona została uwierzytelniona.

go opuścić... nacóż wam dobrowolnie iść na to nieszczęście?
— A opuściliżbyście wy dziecko wasze, gdyby, uchowaj Boże, podobny je los spotkał? zapytała Marya.
Stary głową tylko pokiwał.
— Chodziłam do Lwa Pawłowicza i do innych, mówiła daléj, nic nigdzie uczynić dla niego nie można... a! więc pójdę z nim... to jedno zrobić mi wolno i tego mi i sam car nie zabroni..
Prokop otarł łzy.
— Słuchajcie no, rzekł zamyślając się... do mojéj córki... pamiętacie wy Daryą? Darya wyrosła na ogromną dziewkę i hoża jak jabłko, a gra na fortepianie, ale jak gra, jak śpiewa... musicie ją posłyszeć! cudo! O! od tego to ja nie odstąpię... Do Daryi udaje się niejaki Susłow, dobry chłopiec, zdatny, porządny, stateczny, nie hulaka, nie szczygieł... Służy on w ministerstwie wewnętrzném... héj! może my przez niego po cichu co zrobiemy! On dla Daryi gotów w ogień i w wodę, a Darya i my dla was, choć na sam brzeg piekła...
— Mój drogi Prokopie Wasiliewiczu, rzekła kobieta, ależ ja chodziłam do samego ministra... a patrz... wskazała list... odmówił mi.