petersburską, która się tylko uśmiechnęła. Leczyła ją jak umiała i mogła. Daliwadze w istocie był pięknym, jak bywają górale kaukazkiego szczepu, twarz miał szlachetną, oczy wyraziste, czarne, był młody, wesół, śmiejący się, ale wychowanie przez pół petersburskie, które padło na dziką naturę swobodnego górala, szczególną zrobiło mięszaninę instynktów rycerskich z sceptycyzmem i zgnilizną poronionéj cywilizacyi. Na pierwszy rzut oka znać było zaraz, że mu się Marya podobała bardzo, ale ona od razu usiłowała mu dać poznać, że go wcale bałamucić nie myśli, bo serce ma czém inném zajęte. Była grzeczną, ale jak lód chłodną i odstręczającą.
Daliwadze mówił tylko po rosyjsku, przysiadł się do swéj sąsiadki i gwałtem z nią zawiązać usiłował rozmowę. Widząc go tak naiwnie natarczywym, Marya nie miała innego sposobu, tylko mu od razu szczerą i całą prawdę powiedzieć o sobie. Nie uszło by to w innym świecie, tu było koniecznością. Z twarzy zresztą wniosła, że zasługiwał na to aby z nim była szczerą.
— Coście to wy tak smutni, piękna Maryo Agathonówno? spytał w czasie między aktu gruziniec.
— Mogłabym ja, Polka, odparła Marya, odpo-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/221
Ta strona została uwierzytelniona.