kiem bydlęcia... łzy wysychają w powiekach, serce bić ustaje, szklanne niebo patrzy na to i cierpi, Bóg dopuszcza — chce się w rozpaczy Opatrzności zaprzeczyć i w Boga nie wierzyć...
Wśród głuchego milczenia śmierci jeden krzyk pijanéj tłuszczy czasem się ozwie z głębi tych kotlin zaklętych... pijani pieją zagłuszając w sobie by niecierpieć. Człowiekiem tu być nie można, nadto boli... więc zalać trzeba duszę a rozbestwić w sobie zwierzę... pijany nie czuje razów i śmieje się z upokorzenia.
Przebiegasz stepy szukając życia i nie ma go nigdzie, wszędzie człowiek idzie przelękły, ze spuszczoném w ziemię okiem, przekradając się przez świat, całe jego życie kradzione, biedne, tęskne... To też trzeźwa ich pieśń brzmi jak grobowy płacz, a to szczere słowo jest szeptem trwożliwym co się sam siebie lęka... Wszyscy wszystkim nieprzyjaciołmi, brat, żona, ojciec, dzieci, są w obowiązku szpiegowania się. Kto cię nie wyda karany, kto zdradził swoich nagrodzony, społeczność cała trzyma
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/242
Ta strona została uwierzytelniona.