czu jego wyraz niezmiernéj boleści, tém sroższéj, że nieukołysanéj zdaniem się na Opatrzność, nieuświęconéj rezygnacyą chrześciańską.
Szyderski śmiech krzywił mu czasami usta, mścił się na nieprzyjacielu sarkazmem, ale i sobie niém duszę rozdzierał.
Obok siedział trzeci mężczyzna bez ręki, blady, zmęczony, ale tak prawie uspokojony jak starzec, tęsknice wygnania nadawały twarzy jego wyraz poetyczny... był piękny ale zastygły... Poznacie w nim ducha Juliusza.
Oprócz nich wesoły, małego wzrostu księżyna, którego stanu pod suknią domyśleć się już nie byłoby można, uśmiechał się prawie wesoło zażywając zieloną tabakę z brzozowéj tabakierki i nieustannie obracając ją w ręku... Szesnastoletni chłopak obok niego palił szkaradny jakiś tytuń z obrzydliwéj fajeczki, zajęty tą zabawą więcéj może, niż swém nieszczęściem...
Reszta skazanych mniéj wyróżniająca się, pokotem spoczywała na ziemi, twarze niektórych były prawie trupio-blade i trupio-nieżywe... tylko zma-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/252
Ta strona została uwierzytelniona.