Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/254

Ta strona została uwierzytelniona.

flowe, jegomość zażywasz popiół i szkło tłuczone, kwita byka za indyka. Co to wam szkodzi, że mi tytuń smrodzi?
— I do rymu! patrzajcie go! rzekł ksiądz śmiejąc się szczerze...
— Toć do rymu... ale nielitościwy jesteś dobrodzieju... przecież ten dymek to jakaś ochłoda w biedzie... kurzy się sobie pod nos i za dymem świata nie widać... A przy tém jest jeszcze ta korzyść, że to odbiera apetyt którego zaspokoić nie można.
— Delikacik... ha! chce ci się ciepłych pasztecików z kociego mięsa!... ha! a razowego chleba spleśniałego nie łaska??
— Gdybyż to świeży, pachnący chlebik razowy... a masełko do niego?
— O! o! i masełko już! i sardelki może! o! o! a po co masełko? spytał ksiądz, a po co delicye?
I zaczęli się śmiać biedni... łzy im stanęły w oczach i Warszawa i życie dawne i dni szczęśliwsze.
— Jużbym kwitował z masła, rzekł student,