Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/261

Ta strona została uwierzytelniona.

Wtém tuman pyłu ukazał zdala na pustym gościńcu, a oczy wszystkich zwróciły się na ten jedyny przedmiot zajęcia, który był jeszcze zagadką. Z po za chmury pyłu widać tylko było głowy trzech koni, jednego w hołoblach i w duże, dwóch skaczących po bokach. Zbliżając się zaszarzał tarantas kryty dosyć duży, na którego koźle brodaty jamszczyk siedział konie poganiając ochoczo. Głowa jakaś wysunęła się z kibitki i głos z wewnątrz rozkazał zatrzymać się przed Kabakiem.
Więźniowie przyglądali się powozowi w milczeniu, gdy z niego wyskoczyła kobieta, zatrzymała się chwilę oglądając niespokojnie i podbiegłszy do siedzącego na brzegu drogi Juliusza, ze złożonemi rękami padła przed nim na kolana... krzyk się dał słyszeć, wszystkich oczy zwróciły się w tę stronę ciekawie... łkanie i jęk przerywały ciszę.
— Panie mój! panie mój! to ja! to ja! wołała kobieta...
I mówiąc te słowa chwytała, całowała nogi jego.
Juliusz blady był jak posąg, zdrętwiały, na twarzy walczyły widocznie najsprzeczniejsze hamowane