Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/268

Ta strona została uwierzytelniona.

na papier i obiecał więźnia uwolnić gdy partya nadejdzie, ale dodał zaraz że co do oficera, ten wcale do niego nie należy, i na niego skarżyć się trzeba gdzieindziéj, drogami innemi, przeto żadnego zadosyćuczynienia obiecywać nie może.
Nie szło téż tak bardzo biednéj kobiecie o tę lichą zemstę nad okrutnikiem, wyrzekła się jéj z ochotą, pilno tylko było odzyskać Juliusza, otrzymawszy więc obietnicę, pobiegła oczekiwać nań nad drogą.
Zmierzchało a więźniowie jeszcze się nie ukazywali, natomiast ujrzała Marya z podziwieniem pospieszającą tłumnie ku rogatkom ludność wyraźnie podraźnioną i zburzoną, z okrzykami groźnemi przeciw Polsce i Polakom...
Nie mogła zrazu pojąć jakaby temu była przyczyna, gdy w tém ukazali się sołdaci wiodący wygnańców, hałastra zadrżała, zaryczała, rzuciła się i zewsząd ozwały okrzyki.
— Rozbójniki, polskie rozbójniki... niechresty! złodzieje... Dzieci, starzy, kobiety nawet kilku dyaczków i duchownych poczęli chwytać kamienie i bło-