— Zdaje się, kończył Jeremi idąc z nim powoli ku miastu, musimy się zjeść, bo się nie potrafimy zrosnąć ani rozdzielić... Chcecie z nas zrobić Moskali, my czujemy żeśmy byli czemś więcéj niż bojarowie Groźnego, my z was pragniemy zrobić ludzi, a wy lubujecie się w szaraku niewolników.
Twarz Żywcowa pokraśniała.
— Dosyć tego, rzekł, zwróćmy się do przedmiotu... idzie więc do rewolucyi...
— Być może, wiecie, odpowiedział Jeremi, że ja rewolucyi jak chorób nie cierpię, ale są słabości nieuchronne... tę wy nam wszczepiliście.
— Przepraszam, byliście zawsze garścią burzliwych wichrzycieli...
— A tak łatwo było z nas zrobić falangę spokojnych pracowników postępu!! ale na to potrzeba było czegoś więcéj niż siły, potrzeba było rozumu i szczerości... dobréj woli i wiary...
— Możnaż wam było wierzyć?
— Poruszacie kwestye ogromne... wiara się nie narzuca ale się zdobywa i musi być wzajemną. Kłamaliście nam, kłamaliśmy téż nawzajem, szczepiliście fałsz, zeszło łgarstwo... obiecywaliście zostawić nam wszystko, a odbieraliście powoli niemal
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/27
Ta strona została uwierzytelniona.