Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/270

Ta strona została uwierzytelniona.

podniesienia ducha, wszyscy jeńcy zachowali się z męczeńską powagą i godnością, szli nieporuszeni, milczący, obojętni, widocznie nietknięci tą nikczemnością zgrai, na kogo padło błoto ocierał je powoli, kogo zraniono do krwi, ocierał krew nie szukając winowajcy...
Postawa ich mężna i ta obojętność która nie zdradzała najmniejszego strachu, w końcu opamiętały, zawstydziły z tłumu niektórych a najbardziéj otrzeźwionego nieco oficera, w którym ozwało się jakieś uczciwsze uczucie. Uśmiech w którym z początku powitał tę demonstracyą zmienił się w dziwne skrzywienie, nagle rozkazał żołnierzom ścisnąć szereg i przyspieszyć kroku do ostrogu. Tłuszcza goniła wszakże za uchodzącymi wrzeszcząc i niekiedy rzucając na wygnańców...
— Panowie a bracia, zawołał ksiądz, ponieważ nas tu nie urzędownie przyjmują i zanosi się na ukamienowanie, a gdybyśmy im zaśpiewali spokojnie... Boże coś Polskę? hę?
Pieśni były jak najsurowiéj zakazane, ale gdy w téj chwili zamięszania i popłochu, ksiądz pier-