Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/274

Ta strona została uwierzytelniona.

dała mu znak że mówić z nim nie chce i widzieć nie może.
Pomimo to oficer stał uparcie w progu.
— Wybacz pani, rzekł, winien jestem, ale muszę téż kilka słów powiedzieć i wy musicie mnie posłuchać...
— Przez litość, uspokójcie się, przerwał młody człowiek, nie myślę czynić wam przykrości żadnéj.
— Potém co się stało...
— Tak, potém co się stało, chcę żebyście mnie za zwierzę nie mieli, rzekł gorąco, winien jestem, no! szaleństwo! Ja to sam umyślnie przez gniew i złość narobiłem i téj ostatniéj biedy, ale człowiek człowiekiem i na to żeby głupstwo czynił i żeby poznał że nie dobrze zrobił. Nie powiem wam mojego nazwiska, to rzecz obojętna, ale wyspowiadam wam jak we mnie zrodziła się ta niechęć przeciwko wszystkiemu co polskie... Słuchajcie. Kiedy rewolucya wasza wybuchła i mój pułk został przeznaczonym do Polski na uśmierzanie buntu, szliśmy tam wcale inaczéj usposobieni niżeli dziś jesteśmy, z politowaniem dla was, ze spółczuciem. Nie myśleliśmy cara zdradzić dla głupiéj Polski, aleśmy was żałowali i nie tak ciężko dałaby się czuć ręka nasza, gdybyście wy sami nie rozjątrzyli nas i nie rozbudzili