taki wielki a jam tak w oczach własnych nikczemna, tak ciebie niegodna, że nie chcę abyś nawet pomyślał iż ci się narzucam z moją ofiarą i miłością natrętną. Przybyłam aż tu aby ci przynieść jeśli nie swobodę to ulgę w niewoli, alem nie chciała i nie chcę być kulą przykutą do nóg twoich. Tyś swobodniejszy... wypędzisz mnie gdy zechcesz, odegnaj... pójdę, nic nie chcę tylko odejść czystą, usprawiedliwioną w twych oczach... postanowienie moje jest niezmienném, odprowadzę cię do miejsca twojego wygnania, a potém... do matki powrócę. Wdzieję ubogie suknie mojego stanu i będę pracować, a pracując myśleć o tobie i błogosławić ciebie!... Nie jestem godną ciebie — alem chciała téj jedynéj w życiu pociechy, aby odejść zostawując po sobie wspomnienie czyste... abyś mógł myśląc o Maryi nie wstydzić się że ją kochałeś. — Twoja miłość uczyniła mnie istotą nową, odrodziła i podniosła: powinieneś mieć tę pociechę że nie chwilową przemianę ale trwałe sprawiłeś przeistoczenie... Tam została stara matka, brat, rodzina uboga, krewni, powrócę do nich, podzielę ich los... będę myśleć o tobie i żyć zaczerpniętém z tych kilku chwil złotych życiem...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/280
Ta strona została uwierzytelniona.