Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/282

Ta strona została uwierzytelniona.

niéj, a że kilka dni pozwolono odpocząć wygnańcowi nim się w dalszą uda drogę, poświęcili je wspólnym ubolewaniom nad straszliwą teraźniejszością.
Wszelkie przeczucia i domysły przechodziło to na co patrzali.
Mógłże kto przypuścić kiedy, abyśmy my dla Rosyi i dla świata, nie już Polakami, ale ludźmi nawet być przestali, abyśmy zostali wyjęci z ogólnych praw ludzkości, zapewniających własność, mowę, wiarę, obyczaj? aby wygnańcy z własnéj ojczyzny nie znaleźli przytułku i gościnności nigdzie na świecie, nawet tam gdzie ich nie odmawiają wszystkim wydziedziczonym i osieroconym?
Okrucieństwo podżeganego przez dziennikarzy narodu prostego i niewykształconego, mniéj dziwić może jeszcze, niżeli systematyczne posługiwanie się niém rządu, którego cynizm przeraża... Jak sądzić wiek i kraj w których się rzeczy takie bezkarnie dziać mogą?
Juliusz zapominał czasem upojony szczęściem krótkiém o niewyczerpanéj boleści narodu, któréj część na niego spadała, ale wracało jéj wspomnienie rychło, mimo starań Maryi usiłującéj go rozerwać i pocieszyć — oboje płakali razem... chcąc