— To być nie może, przerwał prędko urzędnik, jemu naznaczono już mieszkanie w miasteczku ....orach..., tu jest aż nadto wygnańców... mówię wam, bardzo mi żal, ale to być nie może...
— Ale panie...
— Ale moja pani, mówiłem raz że to być nie może; ja spełniam co mi polecają, łask robić nie mogę... i nie chcę... Jestem człowiekiem, mam ludzkie uczucie, wszakże pieścić tych co powinni cierpieć, nie widzę potrzeby... Będzie wam tak dobrze w .... orach jak i tu, jest doktór, chleba dostać można... wody dosyć... z głodu nie umrzecie.
— Ale on jest chory...
— A cóż mi do tego? nie mam obowiązku w to wglądać... chory, to wyzdrowieje...
Maryi łzy puściły się z oczów, sił zabrakło, wszechwładzca spojrzał na nią i ruszył ramionami.
— Wy, jeśli się wam podoba, możecie zostać w Wołogdzie, ale on pojedzie...
— Mam nadzieję...
— Nie miejcie nadziei, nie robię wam żadnéj... Jest ich tu już aż nadto... będą się schodzić i spiskować, dosyć kłopotu i z tymi.
Marya zamilkła; urzędnik zanurzył się w papierach i pożegnał ją skinieniem głowy.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/286
Ta strona została uwierzytelniona.