Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/290

Ta strona została uwierzytelniona.

zrzucić nie może, każde usiłowania stargania ich jeszcze je ciaśniéj zakuwa.
Do takich odosobnionych kątów należało miasteczko... do którego Juliusz i Marya przybyli na wygnanie. Przed niemi już trzech Polaków zesłano w to miejsce wprzódy, ale nie wielką być oni mogli dla nich pociechą. Jeden był umierającym starcem, który z łoża już nie wstawał, drugi na pół obłąkanym po stratach co go dotknęły, trzeci zobojętniałym na wszystko i odludkiem. Obłąkany był ze trzech najżwawszym i najszczęśliwszym, ale rzadko miał godziny przytomności, plątało mu się dziwnie w głowie i boleśnie nań było patrzeć, choć on sam prawie ciągle się uśmiechał, a jak wszyscy oszaleni, prawił, gadał lub mruczał nieustannie. — Niekiedy jednak wracała pamięć, z nią łzy a po nich szał i wesołość przerażająca...
Na towarzystwo miejscowe niewiele rachować było można. Mieścina licha była i mała, oprócz urzędników i kilku zamożniejszych kupców, nie mieszkał w niéj nikt prawie, tylko ubogie rodziny ludność składające, a obyczajami należące do innego wieku i świata nie naszego. Trudno przyszło nawet znaleść jakie takie mieszkanie, bo wszyscy