Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/295

Ta strona została uwierzytelniona.

wędkach o kawalerach i jedzeniu orzechów lub ziarnek kawonów, konfitur suchych i jagód. Oprócz tych co byli do ciężkiéj pracy zmuszeni, nikt nic nie robił, próżnowanie królowało wszędzie, wydając się najwyższém dobrem. Rodziło ono rozmarzenie dziwne, zepsucie dziwaczne bo prawie beznamiętne i jakąś tęsknicę nieuleczoną.
Przybycie Juliusza i Maryi na chwilę naturalnie zajęło całe miasteczko, ale gdy sprawnik przekonał się że oboje byli chorzy, gdy horydniczy zobaczył że Marya nie kwalifikowała się do jego doraźnych romansów, kaznaczej doszedł że się tam z francuszczyzną popisywać nie będzie mógł, dano im pokój. Zostali więc osamotnieni, a z trzech ziomków których tu zastali, jeden do nich przyjść nie mógł, drugi nie chciał, zjawił się tylko nazajutrz obłąkany.
Był to mężczyzna mogący mieć lat czterdzieści, człowiek niegdyś majętny, rodem z Warszawy, właściciel znacznéj fabryki, którego zrabowano przy jakiejś pomście za popełnione w ulicy zabójstwo; żona mu młoda zmarła z przestrachu po tym gwałcie, a jedyne dziecię zginęło z razów zadanych przez Moskali... Stary ojciec wkrótce téż życia dokonał... Blum (tak się nazywał) dostawszy lekkiego pomię-