Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/298

Ta strona została uwierzytelniona.

Mówił to wszystko z największą seryą na pozór przytomny.
— Cóż w Warszawie, spytał po chwili, czy Turków nie ma jeszcze?
— Nie słyszeliśmy...
— Bo mają przyjść niezawodnie, ale tylko ci którzy od stu lat pomarli, ma być z nich wysztyftowana armia doskonała, i ta przyjdzie pewno w pomoc. Ale że się to te nieboszczyki rozpierzchły, wiadoma rzecz, człowiek jak się wyrwie z ciała leci licho wie dokąd, więc choć archaniołom kazano na nich na cztery rogi świata zatrąbić, jeszcze się te ciury widać nie zwlokły. Krążą także pogłoski że Alexander W. Macedoński, którego cesarz austryacki mianował feldmarszałkiem swoim, ma tą armią dowodzić, książę Józef i Kościuszko sprawiają przy nim szarże adjutantów... panna Plater i Tomaszewska dodane mu są dla towarzystwa i konwersacyi... Nic państwo o tém nie słyszeli?
— Nic a nic... rzekł Juliusz z westchnieniem.
— Mnie o tém pod sekretem mówił nieboszczyk ojciec, ale proszę państwa nie rozgadujcie, sprawnik jest szpieg, horodniczy szpieg, nawet panna Natalia córka sprawnika należy do tajnéj policyi i chodzi wieczorami zdawać raporta horodniczemu...