Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/302

Ta strona została uwierzytelniona.

Sacharow przyjął go milcząco i dziko; wysłuchał i nic nie odpowiedział, skinął tylko głową. Zastał go wygnaniec nad książką i preparatem jakimś anatomii patologicznéj i porzucił nie poruszonego z miejsca. Rozmowa była krótka, jeśli to rozmową nazwać można, mruknął coś i niby się skłonił. Zdawał się jednak rozumieć o co chodziło.
Nazajutrz o południu zjawił się u Juliusza, był nieco jaśniejszéj twarzy i dobrze się znalazł, bo upozorował swe odwiedziny tak, że Marya ich celu domyśleć się nie mogła. Juliusz radził się go o siebie, a doktor mało zwracając na pozór uwagi na Maryą, począł z nią mówić grzecznie i wybadał bardzo zręcznie. Sam on nie wiedział dla czego jakieś tajemne współczucie pociągało go do tych Polaków, może iż się nie skarżyli, nie boleli i godnie znosili nieszczęście.
Mylimy się zresztą może zowiąc to współczuciem, Sacharow który nie cierpiał zachodu Europy, a tém samém i Polaków, dobrze już było że im nie okazał wstrętu, że dla nich stał się łagodniejszym niż zwykle. Z ciekawością poglądał on na tę parę szukając w niéj wad które a priori spodziewał się znaleść: próżności, lekkomyślności, rozpieszczenia, miękkości i exaltacyi zarazem.