Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/304

Ta strona została uwierzytelniona.

Zamyślony poszedł do domu.
Gdy Marya powróciła do pokoju, zastała Juliusza z dwoma łzami na policzkach, ale je otarł prędko, w rozmowie nie dał jéj poczuć że nosił śmierci groźbę na sercu... Ale wieczorem począł powoli namawiać Maryą na podróż do cieplejszego kraju dla zdrowia...
— Jesteś znużona, chora, potrzebujesz wypoczynku, mówił, mnie tu choć tęskno nie byłoby tak źle czekając na twój powrót, przywiozłabyś mi z sobą świeże tchnienie wiosny, zdrowie, wesołość i przyszłość.
— Cóż za urojenie znowu? odparła kobieta, możeszże ty nawet o tém pomyśleć? chciałżebyś się mnie pozbyć? sądzisz żeby mi na zdrowie poszło jechać bez ciebie, saméj, zostawiwszy cię tu na męczarnie samotności, samego, bez opieki? Co za myśl! co za myśl! Czyż sądzisz że jestem tak chorą? A gdybym nią w istocie była, czyż myślisz że mi to życie tak drogie, bym je samolubném odosobnieniem przedłużać pragnęła?... Wiesz mój drogi, śmierć dla ludzi którym życie choć dziś szczęśliwe, jest zgryzotą przez swą przeszłość — nie tak straszna jak się zdaje. Dla mnie mogłożby być większe szczęście jak umrzeć teraz przy tobie, nie idąc