czole, a potém ukląkł i modlił się duchem u zwłok biednéj istoty.
Tak go w ciemności zastał przybyły Sacharow... domyślił się on łatwo wypadku który był aż nadto przewidziany, a widząc Juliusza tak na pozór spokojnym, tak w boleści trzeźwym, zdumiał się sile jego duszy... Mimowolnie tknięty litością przesiedział przy nim całą noc prawie, podziwiając moc z jaką walczył z sobą, twarz jego wydawała rozpacz która szarpała łono, ale przez usta jeden wyraz szału się nie dobył. — Poleciwszy starania o pogrzebie przyjętéj kobiecie, chciał go Sacharow odciągnąć z sobą, aby mu bólu oszczędzić; Juliusz się oparł stanowczo.
— Nie godzi mi się odstąpić jéj zwłok, rzekł do doktora — ona mi poświęciła życie, jam winien poszanowanie temu martwemu ciału którego serce biło dla mnie... Chcę na nie patrzeć, aby jéj obraz wyrył mi się w pamięci, abym zapamiętał tę gorzką chwilę rozstania, która mnie czyni sierotą...
Nad rankiem całe już miasteczko wiedziało o zgonie Maryi, a najpierwszy przybył Blum do Juliusza. Był strojny jak na najweselszą uroczystość.
— Winszuję panu, zawołał ściskając Juliusza... pani ozdrowiała i teraz z tamtego świata odwiedzać
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/307
Ta strona została uwierzytelniona.