Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/308

Ta strona została uwierzytelniona.

nas będzie... poznają się tam z moją żoną... Umrzeć to nic, kochany panie... przesąd, stary przesąd... ludzie nie wiedzą że to jest przejście do nowego życia...
Na ten raz szaleństwo jego wyglądało bardzo rozumnie. — Juliusza nawet nie raziło; Blum był weselszy niż kiedykolwiek...
Za pogrzebem zjawił się i ów wygnaniec odludek, który z nikim nie żył i nigdzie się nie pokazywał.
Bez księdza, bo katolickiego nie było bliżéj nad kilkaset werst, a prawosławny za pogrzebem Polaka iść nie mógł, odprowadzono ciało na smętne mogiłki położone na łysém wzgórzu za miasteczkiem.
Tu w kątku osobnym, w którym już para drewnianych krzyżów świadczyła, że komuś Bóg zesłał koniec męczarni w téj pustyni — wykopano mogiłę i złożono w niéj biedne ciało niewiasty, nad którem pokląkł Juliusz i długo, długo się modlił. — W téj modlitwie przebiegł całe jéj i swoje życie, ale mu ona zrobiła ulgę i natchnęła silném postanowieniem. Wstał jakby z tego grobu wionęła nań myśl zmarłéj, wyznaczająca mu dalszą drogę...
Blum ukłoniwszy się żółtéj mogile z uśmiechem, wesoło pobiegł do domu...