Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/312

Ta strona została uwierzytelniona.

— O tém potém, rzekł, nie możecie mi nastręczyć gdzie przytuliska?
— Ale dla czegoż nie, odparł Blum, prosiłbym do siebie, tylko że miewam czasem liczne zgromadzenia nieboszczyków toby panu spokoju nie dawały — ale jestem pewien że pana przyjmie zacny nasz pan Juliusz... którego kochanka niedawno przeniosła się na cmentarz....
Jeremi pochwycił tę myśl żywo, poszli razem i stanęli potém razem, gdyż oba dla siebie przypadali ze wszech miar... Jeremi był zesłańcem Bożym dla biednego Juliusza, który się trzymał o własnéj sile, ale podpory téj wielce potrzebował. Starzec był jak w drodze mówił odmłodzony i pokrzepiony; stan towarzysza wymagający moralnéj posługi i posiłku jeszcze go obudził do czynu, stał się więc wodzem dla téj duszy która walczyła o wyrobienie sobie celu w życiu i środków osiągnienia go.
Człowiek ten rozumem swym, sercem, charakterem był nieoszacowanym dla zbolałego skarbem, wiek, praca, doświadczenie zahartowały go na żelazo. Widział jasno, mówił otwarcie i nie bawił się nigdy kosztem słabości ludzkich, ulegając im dla własnego spokoju.