Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/43

Ta strona została uwierzytelniona.

miała się niezmiernie, widać było po twarzach, że jéj nikt nie zrozumiał. Niemiec tylko zrobił minę taką, jakby mu nie była obcą, ale dla tego, aby za uczeńszego uchodzić.
Iwan Iwanowicz podniósł się z krzesła...
— Za pozwoleniem, rzekł, dobrze to radzić, ale bądź co bądź opinia w saméj Rossyi... w Europie...
— Plunąć na Europę, przerwał porywczo barczysty...
— A co się tyczy Rossyi, dodał adjutant, ręczę że za miesiąc wyrobi się tam taka agitacya, że gdybyśmy Polskę na miazgę całą zdusili, to nam przyklasną z całego serca.
I spojrzał z ukosa na Artemjewa, który się uśmiechnął...
— Ponieważ radzimy, ozwał się siadając powoli Żywców, pozwólcie i mnie rzec słowo. Ja znam Polaków zdawna, część życia przebyłem z nimi; to naród, którego siłą i mocą nie weźmiemy, ale umieć go zażyć tylko, a złagodnieje jak baranek... Z nimi trzeba szczerze, otwarcie a dobrodusznie, pogłaskać ich tylko, trochę im zakadzić, pochlebić, grzecznością ująć... więcéj się zrobi niż karabinami i bagnetami...