wane szeptami. Żywcow zamyślił się nie trudząc nawet dłuższém przekonywaniem współtowarzyszów, a Artemjew po chwili pożegnał się i wyszedł. Był widocznie zmięszany tém że się niepotrzebnie z myślą swoją zdradził. Z głową spuszczoną, kwaśny poszedł do Angielskiego Hotelu, w którym stał. — Służący Moskal poznał po kapeluszu i chodzie zły humor swojego pana za który byłby odpokutował,
gdyby szczęściem dla niego, ktoś oczekujący na Artemjewa w jego kwaterze, nie odwrócił tych piorunów, na których przyjęcie już się Sasza gotował.
Na progu drzwi wiodących do mieszkania, stał jegomość w wicemundurze kancelaryi jakiéjś wygolony do naga, mały, czarniawy, widocznie gryzipiórek, z miną w pół lisią w pół dobroduszną. Był to dawny towarzysz szkolny Artemjewa, który talentem i bystrością doszedł do znakomitego stanowiska w oddziale trzecim, gdy Nikifor Piotrowicz ledwie bardzo podrzędne i to wyproszone zajmował miejsce.
— A! to ty! zawołał wchodząc i nie zrzucając kapelusza urzędnik... czekałem z niecierpliwością aby się z tobą zobaczyć i pogawędzić poufnie... Héj! Sasza, ruszaj na miasto popatrzeć na te ładne Polki które ci się tak podobały... a nas zostaw
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/47
Ta strona została uwierzytelniona.