— Maryo Agathonówno, zagrajcie co, rzekł nagle, — człek tak polityką zajęty, czuje potrzebę odświeżyć się, zapomnieć... rozmarzyć...
— Nie mam ochoty, palce mi zadrewniały, odpowiedziała powoli. — Wy jesteście mężczyzną, a cięży wam to co się dziś dzieje, cóż dopiero mnie... Nie uwierzycie jaki przestrach czuję, jaki niepokój, jaką litość...
Artemjew rozśmiał się dziko.
— A mnie się zawsze zdawało, że byliście stworzeni na politycznego agenta, że was nic nie kosztowało dla wielkiego dzieła, ręce we krwi zmaczać... miałżebym się omylić?
— Nadto blizko postawiliście mnie trupów i krwi, szepnęła kobieta — mdło mi się zrobiło...
— Któż tu wszystko prowadzi? zapytał po chwili Moskal — czy Zamojski? czy szlachta? czy zdrajca Wielopolski? czy jacy inni ludzie?
— Alexander Alexandrowicz, odezwała się po chwili kobieta — wy i ja nie rozumiemy co się tu dzieje i nie rychło pojmiemy... Zamojski nienawidzi rewolucyi, to człowiek legalności i prawdy... Wielopolskiego kraj nie cierpi, nicby zrobić nie mógł... nikt nie pojmie co i jak się tu dzieje...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/65
Ta strona została uwierzytelniona.