Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/67

Ta strona została uwierzytelniona.

dłużéj... Moglibyśmy ich zgnieć w dni kilka, ale wolemy rok, dwa, aby co tylko polskiego w Polsce jest wyłapać...
Nie wypowiedział co myślał, a w duszy rzekł sobie tylko — Rosyą tymczasem zrewolucyonujemy!
Rozmowa szła tak urywano, bez zapału z obu stron, bo znać było, że mimo stosunku poufałego tych osób, coś je od siebie dzieliło. Marya chciała go wybadać, on usiłował jéj plan swój narzucić; oboje nie zupełnie szczerze spowiadali się przed sobą. Przy herbacie mówili o Petersburgu, o Moskwie, o znajomych dawnych — ale Marya Agathonówna napróżno usiłowała coś więcéj wyciągnąć z tego człowieka, który był niby otwartym i szczerym, w istocie jednak główną myśl swą ukrywał starannie przed nią. Nie śmiał się zwierzać słabéj istocie, w któréj zepsucie i zaprzedanie wierzył, ale zawsze w niéj obawiał się kobiety. — Z ciężkością przyszło mu wpoić jéj to przekonanie, że nie należało przeszkadzać powstaniu, że potrzeba je było wywołać, rozpalić i rozszerzyć; zamilkła wreszcie i słuchała, a jemu zdało się że ją zupełnie pozyskał i zwyciężył. Po herbacie Artemjew spojrzał na zegarek i bardzo prędko się pożegnał, szepnąwszy po cichu słów kilka, w których były