Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/68

Ta strona została uwierzytelniona.

może obietnice protekcyi petersburgskiéj. Dyplomata zabił w nim tą razą kobieciarza skłonnego do umizgów, nigdy Marya nie widziała go tak zimnym... Gdy się za nim drzwi zamknęły, ruszyła ramionami, powiodła ręką po czole i powoli jakby złamana padła na kanapę...
Nie była to trzpiotowata kobieta, jaką wydawała się z rana, widocznie niepokój jakiś zasępiał jéj czoło, coś kołatało do wyschłego serca... Spojrzała na zegarek: była jedenasta... zadzwoniła, wszedł służący, kazała mu zbierać herbatę i zawołać garderobianę, głośno zapowiadając że się natychmiast chce położyć. Jakoż przeszła zaraz do sypialnego pokoju i szybko z jakąś niecierpliwością zaczęła się rozbierać, odprawując młodszą i zalecając jéj, aby nazajutrz nie przychodziła budzić zbyt rano... Rzuciła się na łóżko, wzięła książkę, chciała czytać i cisnęła nią o podłogę... po chwili zerwała się z pościeli, posłuchała szelestu w sąsiednim pokoju i na nowo zaczęła się ubierać...
Otworzyła szafę, któréj klucz miała przy sobie, dobyła z niéj ubranie męzkie i z niecierpliwością wciągała je poglądając w zwierciadło. Zapomnieliśmy opisując fiziognomią Maryi, dodać, że włosy nosiła krótko ucięte; to jéj ułatwiało przeistoczenie