Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/69

Ta strona została uwierzytelniona.

na przystojnego młodego chłopaka, nieco tylko zmęczonéj twarzy. — Szybko wdziała na siebie strój nowy, czarny surducik, płaszczyk ciepły, czapkę futrzaną i zapaliwszy małą latareńkę, którą z łatwością pod połą ukryć mogla, po cichu wysunęła się z mieszkania, klucz jego zabrawszy z sobą. Nikogo nie spotkała na wchodach; furtkę w bramie otworzyła ostrożnie, przymknęła ją i żywo puściła się ulicą... Przebiegła z Krakowskiego na Nowo Senatorską niezaczepiona szczęściem przez żaden z przechodzących patrolów, tu dobyła znowu klucza i wcisnęła się do niewielkiego domu, w którego oknach zupełnie już było ciemno. Znajome zapewne wchódki przeszła prędko, dostała się na trzecie piętro i tu zdyszana oparłszy się o mur, zaczęła stukać do drzwi... w sposób, po którym poznać było łatwo że na nią oczekiwano.
Po chwilce szelest się dał słyszeć za drzwiami, uchylono połowę ich i kobieta wbiegła pospiesznie...
Mieszkanie było szczupłe, niewytworne, ale nadzwyczaj miłe i wdzięczne; łatwo po niem poznałby każdy, że pan jego miał w duszy uczucie piękna i porządku. Na stoliczku małym zarzuconym papierami i książkami, paliła się lampka... przy niéj stał bukiet kwiatów przywiędły, ale prześliczny...