— O panie mój! zawołała, dzięki ci! tyś mną nie pogardził, tyś mnie zrozumiał, jam była słabą, jam była nieszczęśliwą, jam zwątpiła o ludziach i o sobie... dopiero ty odsłoniłeś mi jasność, dopiero przy twéj piersi poczułam pragnienie cnoty, chęć oczyszczenia się... i stania godną ciebie... Jam nie jest tą poczwarą, którą mnie sądzisz, jam już odrodzoną, lub odradzającą się istotą... wierz mi! wierz mi!
— Wierzę, rzekł powoli gospodarz — czuję to i nie potrzebuję twych zaklęć. Wstań Maryo... droższą mi jesteś pokutnicą, niż byś była aniołem; czuję i ja że podnieść się trudniéj, niż nie upaść. — I... dodał — ja cię kocham... mimo wszystko co nas dzieli, jam dawno wiedział o tém i milczał, bom się spodziewał téj chwili...
— Tyś zacny! tyś czcigodny! rzekła podnosząc się powoli i tuląc głowę na jego piersi, dla tego jesteś wyrozumiałym i litościwym jak Bóg!! Wierz mi, prędzéj takie słowo pobłażania nawróci, niż słowo pogardy i obelga... Podniosłeś mnie i będę godną, stanę się godną tego dobrodziejstwa... Będę ci służyć jak wierny pies... a wierz mi, małą ja jestem i nic nieznaczącą i pogardzoną istotą, ale się przydać mogę...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/73
Ta strona została uwierzytelniona.