Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/79

Ta strona została uwierzytelniona.



Przez drzwi otwarte za Maryą która po szybkim uścisku zniknęła jak cień, wiał wiatr już tylko chłodny... Juliusz stał w nich i patrzał za nią pogrążony w myślach, łza zwijała mu się pod powieką nie mogąc na twarz spłynąć, za mało jéj było żeby potoczyła się własnym ciężarem, za wiele by wyschła w gorących powiekach... długo tak pozostała w nabrzmiałych oczach: a człowiek co ją nosił do siebie przyjść nie mógł... przez okno patrzał w ulicę na przesuwający się cień ukochanéj postaci, do któréj poniżenie, upadek jéj, cierpienie przywięzywało więcéj pewnie niż namiętność pospolita. —
— Biedna istota! biedna istota! mówił po cichu... cóż ona winna! a było tam pewnie z czego stworzyć anioła... świat wykuł szatana... i nie potrafił dogasić téj iskierki dobra którą Bóg wlał w nią przy urodzeniu...