Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/82

Ta strona została uwierzytelniona.

chodzone trzewiczki, które klęcząc zakrywała starannie szlafroczkiem, aby ich nie postrzeżono... Wstydziła się już naówczas poczciwego ubóstwa!! A teraz! teraz to przyszła w atłasach, w axamitach, w futerku kosztowném, ubrana tak ślicznie... nawet szczęśliwa w duszy, przecież upokorzona przed Bogiem i szczęściem niezasłużoném i dostatkiem który ją otaczał.
Popłakawszy trochę podniosła się, czuła że jéj lżej było, że jakąś cząstkę maleńką ciężaru dusznego te łzy z sobą uniosły, wyszła powoli z lepszą otuchą, ale drżąca.
U wrót kościoła stara babina wyciągnęła do niéj rękę. —
— Piękna pani! daj ubogiéj żeby się za twe szczęście modliła... grosika kochana pani!
Marya wyjęła złotówkę i z pokorą położyła ją na ręce pomarszczonéj staruszki, która zaraz poczęła żywo się modlić dziękując.
Pomału, choć widocznie z coraz większą niespokojnością, szła kobieta jakby przypominając sobie coś dawno zabytego, i skierowała się na to stare miasto, w którego rynku cisną się domy dawniejsze pamiętające czasy. Tutejsza ludność uboga jest jakby zrosłą z domostwy, tu żyją tradycye, tu