zała ustąpić do drugiéj izby, nim Marya otworzyła usta.
Blada owa twarz zmartwiała staruszki okryła się rumieńcem, potém trupią prawie boleścią i upadła nu krzesło. Milczały obie; Marya powoli złożyła ręce i nic nie mówiąc jeszcze uklękła.
— Matko! zawołała — matko... odpuść mi winy moje!
Bartłomiejowa podniosła się z siedzenia, wyprężyła i mocnym zawołała głosem:
— Ja nie mam córki! ja nie mam córki!!
— Chrystus Magdalenie przebaczył...
— Chrystus był ojcem... odezwała się Bartłomiejowa, ja nie mam córki! jam ją dawno pogrzebała... I zakryła sobie oczy.
Naówczas kobieta przypełzła do niéj na kolanach płacząc...
— Moja córka, wołała w gniewie coraz wzrastającym Bartłomiejowa, nie chodziła w atłasach i aksamitach, ale w zgrzebnéj, poczciwéj koszuli... i w staréj odzieży... pani się mylisz, szukając tu matki...
— Jeszcze raz, jeszcze raz.. matko droga, przebacz, przebacz, powracam ci z żalem w sercu.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/87
Ta strona została uwierzytelniona.