Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/89

Ta strona została uwierzytelniona.

— To ty Ludwiku! a wytłumaczże téj pięknéj pani, któréj się zamarzyło przyznawać za córkę moją, że ja nie mam dziecka nad ciebie. —
Stolarz znowu zmierzył wzrokiem zapłonioną kobietę.
— Idźcie sobie tam, zkądeście przyszli, rzekł, moglibyście piękną salopę waszą powalać w téj brudnéj, ubogiéj izdebce... tu nie miejsce dla was... Gdzieby zaś stara uczciwa Bartłomiejowa miała być matką tak wielkiéj pani jaką Jejmość udajesz... Nie urodzi sowa sokoła!
I wskazał jéj drzwi marszcząc brwi znacząco... Marya podeszła ku niemu i chciała go ująć za rękę, ale rzemieślnik ją cofnął.
— Nie dotykajcie mnie, rzekł, moglibyście się powalać...
— Bracie! z cicha szepnęła Marya... nie rozjątrzać na mnie matkę, nie potępiać byś mnie powinien, ale pomódz biednéj... Wszakżem przyszła prosić tylko o przebaczenie, upokorzona, nieszczęśliwa, wszak czujesz że cierpieć muszę... a kto odepchnął bolejącego, temu Bóg porachuje okrucieństwo!
— No tak! ale porachuje on téż téj co opu —