Spojrzała mu w oczy...
— Pójdziesz? spytała.
— Pójdę...
— Dobrze więc, ja z tobą! to także nie ulega wątpliwości, ja idę!!
— Co za myśl!
— I ja téż słowa nie rzucam na próżno... zginiemy razem, albo... się razem ocalim.
Juliusz spojrzał na nią z ciekawością badacza raczéj niż z namiętnością kochanka, ale w twarzy zbladłéj wyczytał tylko najmocniejsze postanowienie.
— Byłabyś dla mnie nieustanną troską, rzekł, obawą nieskończoną... ja na to nie pozwolę...
— O! nie będę się pytać o pozwolenie, odparła, pójdziesz ty, pójdę i ja... to rzecz pewna; — nie mówmy o tém.
— A gdy cię błagać będę?...
— Nie, nie! nic mego postanowienia nie zmieni... dosyć! W innym razie możebym cię wysłuchała, teraz nie mogę, sama obawiam się siebie... Czuję się lepszą, czystszą... jestem szczęśliwszą, a nie wierzę sobie i sile tego uczucia... nie chcę go ani próbować, ani narażać na zmianę, któraby mnie zabiła... Wolę pójść, zginąć, a kochać ciebie!
Juliusz nic nie odpowiedział chwilę.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/97
Ta strona została uwierzytelniona.