Było jakoś około południa a dzień mroźny; hr Kwiryn obszedłszy gospodarstwo, miał kazać sobie podać jeść i rozgrzewał się w jedynym opalanym pokoju pod piecem, gdy Antek wpadł, niezmiernie przestraszony, w ręku niosąc bilet wizytowy ogromny.
Cała jego jedna strona zapisana była tytułami; druga ołówkiem nakreślony miała przypiek.
Widok tego, niezwykłego tu, zjawiska najmniejszego nie zrobił wrażenia na Kwirynie. Z flegmą poszedł czytać do okna. Uśmiechając się, naprzód przebrnął przez wszystkie tytuły na język francuzki przełożone, odwrócił kartę i odczytał dopisek.
Hrabia Flawian, który zatrzymał się w karczmie — dopraszał się gościnności i widzenia z synowcem. Ton dopisku nie dopuszczał wątpliwości nawet, iż przyjętym zostanie.
W pierwszej chwili hr. Kwiryn, przypomniawszy sobie stryja, zarumienił się i już miał na ustach, że go ani znać, ani widzieć nie chce.
Mściwe jakieś uczucie doradziło inaczej. Dla czegóż nie miał starszemu wręcz powiedzieć prawdy i skorzystać z jego bytności, aby rodzinie raz nazawsze odjąć nadzieję pojednania?
Po krótkim namyśle zawołał do Autka.
— Kto kartę przyniósł?
— Żydek od Josia.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 1.djvu/109
Ta strona została skorygowana.