innych opiekunów czystości nie mają, nad słońce, wiatr i ulewy. Nikt się nie troszczy o nic... Błoto musi wysychać, kurzawę wicher roznosi, a śmiecie potoki zabierają. Po targach i jarmarkach krowy i kozy żydowskie resztki siana, słomy i pożywnych pozostałości dzielą między siebie...
O bieleniu i oczyszczaniu domów, mowy tu nigdy nie było; na ścianach, bliższych gościńca, bryzgi błota od lat wielu przyschłe, dziwne rysunki tworzą. Szyby niektórych domowstw zdają się z nieprzezroczystego jakiegoś materyału zrobione, taki je pył i błoto odwieczne okrywa.
Wprawdzie niektóre święta żydowskie i niektóre chrześcijańskie tem się odznaczają, że sprzęt się w ulicę wynosi, ociera i obmywa, że czasem kawałek ściany się bieli, lecz na taki zbytek ważą się tylko najzamożniejsi, a tych tu niewiele.
Jak zwykle w podobnych mieścinach, i tu znajduje się bogacz, władzca, a tym jest, naturalnie starozakonny, Boruch, Warszawskim zwany, nie wiadomo dlaczego...
Do niego należy murowanka i parę domów poza nią...
Niegdyś, gdy lasy te miały jeszcze co spławiać, Warszawski w handlu drzewem pośredniczył — gdy ten ustał, handluje zbożem i pieniędzmi, obraca tajemniczemi kapitałami, ale z miejsca, które
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 1.djvu/13
Ta strona została skorygowana.